Puls rynku
2015-11-27 17:15 | Czy przebijemy marcowe minima? |
Raporty codzienne |
EBC i Fed rozstrzygną sprawę
Na początku tego tygodnia mogło się jeszcze wydawać, że euro ma na głównej parze szansę wzmocnić się w bardziej znaczący sposób. Rynek z początku wędrował powyżej 1,06 – ale z drugiej strony nie zdołał nawet dobić do 1,07 czy tym bardziej przebić tej linii i wygenerować poważniejszej korekty.
Indeksy PMI dla przemysłu i usług w Strefie Euro, a także niemieckie – wypadły bardzo przyzwoicie (odczyty podano w poniedziałek). Podobnie dobry był wtorkowy Ifo z Niemiec. Gracze jednak zdają sobie sprawę z tego, że Mario Draghi ze swą ekipą jest dość mocno zdecydowany na ten czy inny ruch w stronę głębszego luzowania monetarnego – i że ruch ten będzie zapewne dokonany już w grudniu. Trudno sądzić, by dobre odczyty, nawet ważne (bo PMI zaliczany jest do ważnych wskaźników) mogłyby go do tego całkowicie zniechęcić.
Co może zrobić EBC? Może powiększyć i przedłużyć operację QE (kto wie, niewykluczone nawet, że w sposób nielimitowany czasowy) albo też skupować obligacje municypalne. Co więcej, w środę rynki obiegła wiadomość, przekazana przez agencję Reutera (powołującą się na osoby z kręgów EBC), iż tenże EBC ma w planach takie operacje jak np. skup złych kredytów bankowych czy wprowadzenie podwójnej stopy depozytowej. To drugie rozwiązanie oznaczałoby, że co prawda niektóre depozyty nie podlegały by ujemnym stopom, ale inne jak najbardziej – i poziomy mogłyby być obniżane.
O ile więc w środę rano wykres sięgał jeszcze rejonów 1,0670-80 – o tyle po południu schodził nawet w okolice 1,0585. Spadek był więc spory – i od tego czasu euro nie wróciło do łask, choć np. odczyty z USA były rozmaite (PKB za III kw. przebił lekko prognozę, ale Conference Board zaufania konsumentów wypadł bardzo słabo, podobnie zawiódł indeks Fed z Richmond). W tej kwestii panuje jednak z kolei przekonanie, że tak jak dobre dane makro z Niemiec czy Eurolandu nie odwiodą Draghiego od sugerowanych ruchów luzujących, tak parę słabszych odczytów z USA nie powstrzyma podwyżki stóp datowanej na grudzień.
Teoretycznie szansą powstrzymania Fed mogłyby być jakieś naprawdę tragiczne odczyty payrollsów za tydzień. Wczoraj sesja była spokojna, bo w USA obchodzono Święto Dziękczynienia, a i dziś sesja była skrócona. Pod koniec dnia, wieczorem, eurodolar rezyduje przy 1,0590 – 1,06. W pewnym sensie okolice „szóstki” jeszcze się bronią, choć są mocno naruszane – ale wydaje się, że przesądzone jest dalsze parcie na południe. Im intensywniejsze będą działania Draghiego, tym niżej możemy zajść, a marcowe minima w rejonie 1,0460 – 1,05 nie są żadną świętością. Bądź co bądź, czekają na nas dwie armaty: jedna ze Stanów, druga z EBC. Obie w dużym stopniu są już w cenach, ale po pierwsze będą one miały wpływ także realny (a nie tylko jako nadzieja czy zagrożenie, które można dyskontować), a po drugie – nie do końca wiemy, jak daleko posunie się EBC. W każdym razie widać, że technika reperowania gospodarki i napędzania rynków poprzez tani i w sumie fikcyjny pieniądz – jest nadal aktualna.
Złotemu wiedzie się źle
Na USD/PLN bez skrępowania rozgrywane są już kursy wyraźnie wyższe niż 4 zł. W istocie mieliśmy w tym tygodniu nawet 4,03 z dużym kawałkiem. W tym kontekście nabywcy dolara będą się musieli cieszyć, jeśli dojdzie do korekty choćby w okolice 3,99 czy tym bardziej 3,95. A czy dojdzie? Z jednej strony podwyżka stóp w Stanach, gdy zostanie już dokonana, powinna w pewnym stopniu zniechęcić do rynków wschodzących, obniżyć jeszcze bardziej eurodolara itd. Z drugiej strony, choć scenariusz ten ogólnie pozostaje słuszny, to jednak krótko po ruchu Fed może nastąpić chwila oddechu, być może poprzedzona wcześniejszym dobijaniem bardzo nisko, np. do 1,05. Na takiej chwili oddechu („kupuj plotki, sprzedawaj fakty”), złoty teoretycznie mógłby coś zyskać. Ale pamiętajmy: ta pierwsza podwyżka nie ma być ostatnią.
Mario Draghi może (nieumyślnie i pośrednio) pomóc złotemu na EUR/PLN – w tym sensie, że napływ świeżego (cóż z tego, że wykreowanego z nicości) euro na rynek może umocnić nasz rynek długu czy ogólnie „poprawić nastroje”. Ale nie przesadzajmy. Rentowność polskich obligacji 10-letnich przebiega w trendzie spadkowym już od początku lipca – i jakoś złoty z tego powodu nie kwitnie. Także i teraz niezbyt widać w cenach tę świetlaną perspektywę, bo trudno nazwać aprecjacją złotego fakt, że np. dziś notowano rankiem prawie 4,28, a minima sprzed paru godzin to 4,2620. Nie oszukujmy się: kto chce kupić euro, ten marzy przynajmniej o wsparciu 4,2350. Owszem, może się okazać, że do niego wrócimy – albo przynajmniej do 4,25 – niemniej będą to prawdopodobnie okazje zakupowe, a nie zapowiedzi wędrówki do „dwudziestki” czy „osiemnastki”.
Poza tym wszystkim nie można wykluczyć, że RPP w przyszłości rzędu kilku miesięcy dokona jeszcze obniżki stóp w Polsce. Takie wątki przebijały z ostatniego protokołu z posiedzenia, a i sam Marek Belka, choć jest przeciwny deprecjacji, to jednak przyznał, że nie byłaby to katastrofa. Ale też na pewno nie byłby to czynnik wzmacniający PLN.