Puls rynku
2018-08-13 05:22 | Turecka kuchnia i kalendarium makro |
Raporty codzienne |
Ankara w tle
To, czy konflikt gospodarczy i polityczny (choć oczywiście nie militarny) USA z Turcją, bezpośrednio wywołany przez USA, ma jakiś realny sens z punktu widzenia prezydenta Trumpa, czy też naprawdę jest niedorzeczną krucjatą w obronie uwięzionego pastora Brunsona - to rzecz, którą trudno rozstrzygnąć.
Faktem pozostaje natomiast to, że konflikt ów szkodzi rynkom finansowym, a przede wszystkim szkodzi Turcja. Ta zaś formalnie pozostaje przecież sojusznikiem USA w ramach NATO - co prezydent Erdogan i jego rzecznik Kalin wyraźnie podkreślali, zresztą z całą goryczą, na jaką ich stać.
Turecka gospodarka nie ma się dobrze: szkodzi jej wysoka inflacja, w sam tylko piątek lira straciła 15 proc. Do tego doliczmy sankcje, które właśnie nałożył Trump: tzn. podwyżkę ceł na stal o 50 proc., zaś na aluminium o 20 proc. Jawi się to jako kolejny krok w polityce protekcjonizmu i wojny handlowej. Cały obraz jest mniej więcej taki: z jednej strony Trump co do zasady przyjął w Helsinkach, iż musi się podzielić wpływami z Putinem, ale z drugiej - w swojej strefie wpływów chce nadal rządzić na całego, traktując USA jako taran i pochodnię demokracji i kapitalizmu.
Eurodolar rozbił trwającą od drugiej połowy maja konsolidację, schodząc klarownie poniżej 1,15. W istocie dziś rano mamy 1,1380. Rynek zapewne uważa, że Trump ma w miarę mocną pozycję, a poza tym problemy dotykają nie tylko samą Turcję, ale i Euroland, przynajmniej pośrednio. Oto bowiem niektóre wielkie banki europejskie silnie kredytują Turcję, a to staje się coraz bardziej niebezpieczne.
Nawiasem mówiąc, potwierdza się na eurodolarze długoterminowa, dziesięcioletnia linia spadkowa. Oczywiście to przebicie konsolidacji nie jest aż tak potężnym ruchem, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w kontekście lat 2008 - 2018 mówimy o zakresie 1,04 - 1,60, niemniej lokalnie to jakiś znak.
Dziś w programie mamy niewiele - np. produkcję przemysłową za czerwiec na Węgrzech, którą poznamy o 10:00, a także inflację CPI Indii (o 14:00) i polski bilans płatniczy (o tej samej godzinie).
W kolejnych dniach publikacje będą ciekawsze. Jutro mamy m.in. ważne odczyty z Chin (o produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej i inwestycjach), Japonii (o produkcji w przemyśle), Rumunii (PKB), Niemiec (PKB, CPI, indeks ZEW) czy Polski (PKB, CPI). Poznamy też PKB i produkcję przemysłową dla całej Strefy Euro.
W środę pojawią się doniesienia z USA: sprzedaż detaliczna, indeks NY Empire State czy produkcja przemysłowa. W czwartek poznamy sprzedaż detaliczną dla Wielkiej Brytanii i polską inflację bazową. W piątek harmonogram zakłada np. krajowe dane o przeciętnym zatrudnieniu i wynagrodzeniu.
Złoty wschodzący i schodzący
Nasza waluta wciąż handlowana jest, tradycyjnie już, w koszyku tzw. emerging markets. Oznacza to m.in. tyle, że traci zazwyczaj wtedy, gdy tracą takie pieniądze jak lira, peso meksykańskie czy forint. W kontekście euro-złotego wypada też pamiętać, iż przez kilka dni testowano wsparcie w rejonie 4,25 - i rejon ten wytrzymał napór. Przyszło odbicie, nastroje się pogorszyły i teraz mamy 4,3070. Wpisuje się to również w trend kilkumiesięczny, biorąc pod uwagę niektóre minima lokalne, coraz wyższe.
Więcej niepokoju mają i tak miłośnicy taniego dolara. Ten bowiem dość gwałtownie przestaje być tani. Gdy piszemy te słowa, kurs pary to 3,7850. Dość wspomnieć, że jeszcze parę i paręnaście dni temu wykres błądził przy 3,65 i niżej. Przełożenie z eurodolara jest jednak oczywiste. Jakimś pocieszeniem jest jedynie fakt, że dotarliśmy u nas do oporu, wyznaczonego przez rewir maksimów z przełomu czerwca i lipca.